Wystawa “Mit – kult – wiara” to malarstwo profesorów Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie: Huberta Borysa, Zdzisławy Ludwiniak i Piotra Siwczuka.
Prof. Hubert Borys zaprosił do udziału we wspólnej wystawie “Mit – kult – wiara” prof. Zdzisławę Ludwiniak i prof. Piotra Siwczuka. Profesorowie przez wiele lat współpracowali ze sobą. Swoją twórczością i działalnością pedagogiczną pokazali, że są silnymi osobowościami artystycznymi i wartościowymi pedagogami.
Idea wystawy “Mit – kult – wiara” wpisuje się w istotę poszukiwań artystów. W swojej pracy wielokrotnie czerpali z obszaru podjętej tematyki.
Stwierdzenie biskupa Michała Janochy, przewodniczącego Rady ds. Kultury Konferencji Episkopatu Polski, było dla ich wystawy “Mit – kult – wiara”, jednym z wielu wskazań. Mówi on o tym, że kultura stanowi niekwestionowaną wartość, a sercem kultury jest kult. Oderwanie kultury od kultu powoduje, że kultura staje się odpadkiem, co zauważył już Goethe.
Pustelnik z miasteczka
Hubert Borys
Jest nas wiele – miliony, ponad miliard. W Polsce, na świecie, we wszystkich środowiskach i generacjach. Także wśród artystów. Podział na wierzących i wierzących inaczej lub w inne wartości jest naturalny. Tylko dlaczego od dwóch tysięcy lat wierzący w Chrystusa otoczeni są murem, jeżeli nie wrogości, to ironii czy szyderstwa? To wiara, oparta na miłości, jest niepojętym faktem w każdej epoce, w każdym ustroju. Przeszkadza dążeniom władców, właścicieli, urzędnikom w podporządkowaniu swoim celom społeczeństwa, zakłóca hierarchię, czyniąc wszystkich równymi wobec Boga i innych ludzi. A jednocześnie nie wzywa do rewolucji czy przewrotu – cel ma być osiągnięty przez samodoskonalenie. I gdy w historii zdarzało się inaczej, gdy chrześcijaństwo zanadto zbliżało się do władzy, wypaczało to naszą wiarę. Jednak podstawowe założenia chrześcijańskie, powrót do nich i wiara ludzi zawsze naprawiały niebezpieczne odchylenia.
Czy wiara w Chrystusa nie przystaje do współczesnej cywilizacji technicznej, rozbuchanej konsumpcji, relatywizmu moralnego, dążenia do osobistego psychicznego komfortu? Nic podobnego! A może jest rodzajem polisy ubezpieczeniowej dla zgiętych wpół chorobą, wiekiem, dla tych, którym się nie powiodło lub niezbyt wykształconych? Przesuwanie wierzących do takich kategorii to typowe działanie różnych „mędrców”, którzy reprezentują duchową pustkę lub mają do ukrycia niezbyt chwalebne uczynki.
Urodziłem się w Witkowie, małym miasteczku niedaleko Gniezna. Moi rodzice, poranieni fizycznie i psychicznie podczas wojny i Powstania Warszawskiego, szukali schronienia i normalnego życia, pragnęli założyć rodzinę, wychować dzieci (pięcioro) i pracować. Nie było im to przeznaczone. Mój ojciec, Adam Borys, cichociemny i oficer AK, był więziony i torturowany, wyrzucany ze stanowisk i z pracy. Był naukowcem i działaczem przemysłu spożywczego, zakładał w tej branży instytucje, z których był potem wyrzucany, do końca życia był obiektem niezbyt życzliwego zainteresowania komunistycznych władz. Odbijało się to także na losach rodziny, nauczyło nas odporności na wrogość i nieufność. Niezachwiana wiara rodziców w Boga, w ludzi, w Polskę i Polaków była dla nas wzorem. Nie zawsze warunki życia sprzyjają naszym zamierzeniom, nie wolno tracić nadziei. W herbie Witkowa jest oko w trójkącie z promieniami, barokowy symbol Opatrzności, i coś w tym było – była nędza, były urzędowo tworzone trudności, były fałszywe obelgi, ale przeżyliśmy i stalinizm, i następne fazy komunistycznego koszmaru. Wszyscy się wykształciliśmy, trzech z nas zostało profesorami.
tylko dla mnie. Widziałem w tych widokach geniusz, wielki duch stworzenia, ponadludzki. Aby zbliżyć się do kreacji natury poprzez własne próby jej uchwycenia warto było poświęcić wiele. Twierdzimy, że ze wszystkich ziemskich istot jesteśmy stworzeni na podobieństwo Najwyższego. Ale tylko podobieństwo – to, co w nas nie jest boskie, powoduje spięcia i dramaty. Faktem jest tylko to, że z dość prostych materiałów możemy stworzyć coś, co jest czymś więcej niż przedmiotem dającym estetyczną przyjemność, że może on zawierać jakieś przesłanie, ideę. Jesteśmy wtedy w zgodzie z dziełem stworzenia. Zrozumienie wszystkiego, całej rzeczywistości, ciągle się nam wymyka. Nauka i filozofia również nie mogą tego osiągnąć w pełni. Mam śmiałość przypuszczać, że sztuka jest bliżej tego celu.
W kręgu moich działań pojawiła się grafika i pochłonęła mnie na wiele lat, choć nigdy nie porzuciłem malarstwa. Ale pojawił się nowy problem artystyczny. Obok wielkiej tradycji i natury – człowiek, ludzka figura będzie odtąd częstym tematem grafiki i obrazów. To człowiek, jego uczynki i namiętności, dobro i zło, które wyrządza, relacje ze światem – sztuka wracała z krainy formalnych medytacji do tematów, które zajmowały wszystkich. Narastający konflikt z władzą ogarnął także środowisko artystyczne.
Piszę to w czerwcu 2019 roku, chrześcijanie są mordowani, katedry się palą, dziwaczne bluźnierstwa i obelgi pod adresem wierzących wpisują się w dziwny kontekst. Chciałbym myśleć i pisać wyłącznie o sztuce, o historii chrześcijańskiej, kreacji artystycznej, która bynajmniej się nie skończyła, o swojej fascynacji wizjami Teiiharda de Chardin, które mnie urzekły w młodości, o innych filozofach i pisarzach, którzy wpisali się w odwieczny nurt myśli o Bogu i człowieku. Krwawy XX wiek nauczył nas, jak wiele zła można wyrządzić ludziom, kiedy odrzuca się Boga. Jesteśmy świadkami, jak można wyrządzać zło również kulturze. Nie są to fakty zbyt liczne, ale nagłośnienie ich w mediach zatrważa. Czy są to zdarzenia realizujące jakiś zaprogramowany scenariusz? Mam nadzieję, że nie zostanie on zrealizowany.
Chciałbym także podziękować prof. Zdzisławie Ludwiniak i prof. Piotrowi Siwczukowi, że zechcieli wspólnie ze mną przygotować tę wystawę. Przez wiele lat współpracowaliśmy. Swoją twórczością i działalnością pedagogiczną pokazali, że są silnymi osobowościami artystycznymi i wartościowymi pedagogami. Dziękuję im z całego serca za tę naszą wspólną pracę.
obejrzyj prace:
Trzy słowa, trzy osoby… wybieram wiarę
Zdzisława Ludwiniak
Artysta, który jest poszukiwaczem, powinien rozpocząć od Księgi Rodzaju, w której znajdzie opis nie tylko całego stworzenia, ale także Księga ta wskaże mu początek tego, co nazywamy kulturą. To ona doprowadza nas do poznania świata zewnętrznego i samego siebie, a poznanie to rodzi miłość, która jest źródłem twórczego zachwytu, a zachwyt ten wyrażamy, czy też powinniśmy wyrazić, w sztuce. Tak podpowiada nam wielki przyjaciel artystów Jan Paweł II, w książce Pamięć i tożsamość, w rozdziale Naród a kultura. Tam też, ten wielki człowiek i myśliciel, określa wartość człowieczeństwa, które formuje się przez kulturę; to ona sprawia, że stajemy się bardziej ludzcy, wolni, a naród poprzez kulturę staje się bardziej suwerenny. Taka zależność wskazuje na to, że społeczeństwo potrzebuje artystów, tak samo artysta potrzebuje społeczeństwa i pełni w nim bardzo ważną rolę. Powołanie do bycia artystą staje się wielką odpowiedzialnością, a nie tylko swojego rodzaju dowolnością, która mówi, że wszystko mi wolno. Wszystko mi wolno, ale nie wszystko przynosi mi korzyść.
„Człowiek żyje prawdziwie ludzkim życiem dzięki kulturze. Kultura jest właściwym sposobem istnienia i bytowania człowieka. Kultura jest tym, przez co człowiek jako człowiek staje się bardziej człowiekiem, bardziej jest. Kultura jest spoiwem narodu, który istnieje z kultury i dla kultury. Suwerenność społeczeństwa wyrażona jest w kulturze narodu, przez którą najbardziej suwerenny jest człowiek” (Jan Paweł II, 2005, s. 89).
Pokrewieństwo i związek między słowami „stwórca” i „twórca” nadaje kierunek działaniu każdego artysty; coś musiało już istnieć, aby można było coś przetworzyć, nadać formę – twórca wykorzystuje coś, co już istnieje. Czyli twórca, artysta, wykorzystuje istniejącą już myśl, mit, ideologię, zbiór praw i
zasad, formujący kult i wiarę, i nadaje jej swoje znaczenie. Stwórca artystów używa. Czyż nie jest to wspaniałe wybraństwo?! Powołanie do bycia artystą.
Artysta zmuszony jest do poszukiwania pewnego znaku, którym wyrazi swoje tajemnice wiary, znajdzie symbol i kod, którymi przekaże znaczenie kultu i mitu. Tak jak ikona nie jest czczona dla samej siebie, ale odsyła do rzeczywistości, którą przedstawia, co ponownie odkryłam ze wskazań Jana Pawła II. Swojego znaku poszukuję w codzienności, a właściwie znaki te odnajdują się same, przychodzą w postaci myśli lub obrazów i trzeba je szybko zanotować, ponieważ są dosyć ulotne, zjawiają się nagle i niedocenione potrafią równie nagle odejść. Z tych trzech słów: mit, kult, wiara – najbliższe jest mi słowo wiara. Wybieram wiarę. Życie potrafi umieścić nas w różnych sytuacjach, w których słyszałam od znajomych słowa: piękna jest nasza wiara. Jest prawdziwie piękna i tylko z niej może zrodzić się prawdziwe piękno. Wiara przychodzi do artysty jak myśl lub obraz i objawia się. Gdy już jest z nim daje mu pewność, że Bóg istnieje, a świat bez Boga może być tylko pozbawiony sensu. Jej brak jest powodem słabości każdej materii i działania, jest powodem tego, że już sami artyści przestali wierzyć w sztukę, uprawiając swojego rodzaju zabobon, który jest w opozycji do prawdziwych wartości.
Gdy w sztuce moralność przestaje być na właściwym miejscu, to sztuka przestaje nas interesować. Gdy sztuka przestanie nas interesować, przestanie pełnić w społeczeństwie daną jej rolę, podkreśloną przez Jana Pawła II.
Obecnie rola sztuki współczesnej została zdeformowana, dlatego też w tym miejscu chcę przytoczyć wyjaśniające wiele słowa kardynała Josepha Ratzingera z książki Sakrament i misterium:
„Spora część dorobku artystycznego ostatnich dziesięcioleci, może być w zasadzie rozumiana tylko jako zamierzona drwina z tego, co dotąd określano artystycznym kunsztem. Poprzez kpinę i szyderstwo współcześni artyści próbują uwolnić się spod wielkości prawdziwej sztuki, przekroczyć ją i odnieść nad nią zwycięstwo, niwelując artystyczny poziom, do którego nie potrafią dorosnąć” (Ratzinger, 2018, s. 163).
Gdy zabobon postępu staje się głównym powodem do tworzenia – twórca i dzieło skazani są na śmierć, a artysta trudzi się na próżno. Oto, co dzieje się w sztuce, gdy wyobraźnia, którą Teresa z Ávila nazywała „wariatką domową”, szaleje.
Jednak obok ciemności i śmierci będzie zawsze istniało światło i życie.
Ponieważ wybrałam wiarę, odniosę się do tego co o sztuce chrześcijańskiej napisał filozof Jacques Maritain w książce Sztuka i mądrość. Napisał on, że sztuka chrześcijańska określa się tylko przez osobę, w której się ona znajduje, i przez ducha, od którego ona pochodzi. Cytat: „Jeżeli chcecie stworzyć dzieło chrześcijańskie bądźcie chrześcijanami i szukajcie sposobu stworzenia dzieła pięknego, w które przejdzie wasze serce, nie starajcie się »robić po chrześcijańsku«”. Nie chodzi więc o to, aby tworzyć rzeczy z założenia nabożne, ale o to, aby będąc chrześcijaninem, użyć całego swojego talentu i warsztatu do stworzenia rzeczy pięknych, a Piękno jest przecież jedną z nazw Boga.
Maritain odradza używanie sztuki jako narzędzia propagandowego, ale mówi do nas: „Oswójcie sztukę, zrobi ona wszystko, czego zechcecie. Jeżeli użyjecie przemocy, nie zrobi ona nic dobrego”. Maritain wskazuje wyraźnie na to, że nie można oddzielić sztuki od wiary. Wybieram więc wiarę.
Niech stwierdzenie biskupa Michała Janochy, przewodniczącego Rady ds. Kultury Konferencji Episkopatu Polski, będzie dla naszej koncepcji programu Mit, kult, wiara, jednym z wielu wskazań. Mówi on o tym, że kultura stanowi niekwestionowaną wartość, a sercem kultury jest kult. Oderwanie kultury od kultu powoduje, że kultura staje się odpadkiem, co zauważył już Goethe.
Wydaje się, że wszyscy żyjemy poniekąd w oczekiwaniu na to, że każde dzieło zacznie ponownie pełnić rolę oczyszczająca, katharsis, będącą jedną z podstawowych a zapomnianych cech sztuki. Poprzez katharsis zaczniemy szukać przyczyny wszystkiego, czyli Stwórcy.
obejrzyj prace:
Horyzont zdarzeń
Piotr Siwczuk
Podążając ścieżką życia, możemy być pewni – prowadzi ona w jednym kierunku, a czas jej przebycia jest nieodwracalny.
W momencie, gdy człowiek zaczął myśleć abstrakcyjnie, narodził się mit. Wraz z rozwojem cywilizacji, stopniem posiadanej wiedzy zmieniało się znaczenie i waga mitów. Stare mity niewytrzymujące próby czasu, upadały, ale dzięki swej malowniczości utrwaliły się w kulturze. Wiele z nich poprzez swoją niedoskonałość zapewne zatarło się zupełnie. Część pozostaje życzliwie przyjmowaną bajką, pozwalającą uczynić rzeczywistość bardziej znośną i bogatszą, odrealnioną. Staje się znakomitą pożywką dla popkultury.
Jednak dla mnie religia jest przede wszystkim emanacją najgłębszych potrzeb ducha i to stanowi fundament moich poszukiwań twórczych. Wychowując się w kręgu kultury chrześcijańskiej, w sposób naturalny ulegam jej wpływom.
Sięgam do głębi pamięci, do obrazów zawidzianych w chłodnych wnętrzach świątyń. To one karmiły dziecięcą wyobraźnię tajemniczością, wielowątkowością… skomplikowanym systemem symboli. Z czasem wpływ baśniowych wyobrażeń ustąpił i swoista „biblia pauperum” straciła siłę bezkrytycznego przekonywania. Pozostało natomiast zrozumienie, że życie w swym podstawowym wymiarze jest niedoskonałe, domaga się czegoś więcej. Jako jedyny gatunek rozbudowaliśmy w sobie przestrzeń duchową, którą każdy indywidualnie, na swój sposób wypełnia. Religia i sztuka to główne treści tej przestrzeni. Obie funkcjonują w symbiozie od początków cywilizacji. Religia jest niewyczerpanym źródłem tematu, natchnienia, analizy, także krytycznej. Sztuka natomiast wizualizuje lub raczej próbuje zwizualizować istotę religii. Od nieporadności po dzieła genialne. Tysiąclecia sztuki wytworzyły złożony kod odniesień człowieka wobec istoty boskiej.
Nasza codzienność pełna jest religijnych wyobrażeń. Nie rejestruję, jak często spogląda na mnie umęczone ciało z krucyfiksu. Spogląda z ołtarzy, przydrożnych kapliczek i krzyży na rozstajach dróg, ze ścian domów. Czasami jest dziełem mistrza, a niekiedy żarliwego ludowego twórcy. Znacząca jest siła tego tematu, który przez wieki trwa, choć ulega transformacji, by w dobie współczesności sięgnąć do artystycznej prowokacji. Uniwersalność tego ujęcia kumulująca w sobie zarówno głębię humanizmu, dziedzictwo, jak i zawiłości historii naszej cywilizacji, stanowi znakomity punkt wyjścia do ciągłej analizy i poszukiwań.
W moich działaniach plastycznych ciało ludzkie jest formą wiodąca. Ten motyw mnie w swoisty sposób uwiera. I chociaż uciekam przed nim, mylę tropy, próbując utopić kształt w magmie materii, to on zawsze powraca. Czasem osłabiony, czasem wzmocniony zdobyczą kolejnego eksperymentu. Zapewne jest to z mojej strony objaw szczególnej admiracji dla obiektu, który wydaje się niewyczerpanym źródłem twórczych interpretacji. Ciało, siedziba naszych myśli, posłuszny wędrowiec prowadzący nas przez życie, niby przyjaciel, ale tak naprawdę śmiertelny wróg, który w zaskakującym momencie odklei się od naszej świadomości. Wciąż od nowa, szukam jego formy…
Kiedyś, błądząc po nierozpoznanych jeszcze przestrzeniach na styku grafiki i malarstwa, pozostawiłem na płótnie ślad, który nawiązał do słynnego turyńskiego artefaktu. Miał być to jednostkowy twórczy wybryk, stał się punktem wyjścia do kolejnych poszukiwań. Całun jako obiekt artystycznej analizy okazał się tematem pociągającym i wielowątkowym. Potraktowałem go jako swoistego świadka twórczego procesu, świadka niezwykle autentycznego i realnego. Tworzenie obrazu ma w sobie coś trudnego do określenia, metafizycznego. Podobnie najsłynniejszy całun w naszej kulturze jest świadkiem zjawisk, które wymykają się ocenie ludzkich zmysłów. Na tej płaszczyźnie odnajduję pewną analogię.
Jakich użyć środków, jakiego języka, by mierzyć się z plastycznym określeniem pojęcia sacrum? Podążam w stronę prostoty i pewnej surowości środków. W plątaninie twórczych zdarzeń język graficzny miesza się z malarskim, obie dyscypliny wnikają w siebie, czerpiąc z wzajemnych doświadczeń. Wiążą je dwa kluczowe dla mnie elementy: materia i dotyk. Fizyczność jednego i symbolika drugiego. W moim graficznym warsztacie kluczowym elementem jest piasek, element tak powszechny, że stał się synonimem niepoliczalnego. Milczący świadek milionów lat erozji skał, rzeczy zdawałoby się trwałych. Przez wieki wykorzystywany do mierzenia czasu. Piasek przesypujący się w klepsydrze moich dłoni, by pozostawić materialny ślad obecności. Dlaczego? Dla kogo? Po co? Czy warto zadawać sobie podobne pytania, gdy wie się, że to imperatyw. Tworzenie jest jak narkotyk…
Czas i przemijanie, tematy w sztuce tak stare i wyeksploatowane, że cóż jeszcze… A jednak je podejmuję, ponieważ są moją cząstką immanentną. Nie, nie przesłania mi to codzienności, jest to element uruchamiany na potrzeby dysputy ze „strefą nienazwaną”. Niby osobliwy archeolog prowadzę wykopaliska na osadach kultury, odsłaniając coraz to nowe relikty mniej lub bardziej
kluczowe dla naszej świadomości. To moje wykopaliska. Wciąż poszukuję Adama…, Ewy, świętych i demonów, wojowników przeszłości, uwikłanych w swoje historie i samotnych wobec chłodu kosmosu. To mój dialog z rzeczywistością, tą znaną i tą przeczuwaną.
Przesypujemy się przez życie piaskiem klepsydry, opadamy osadzając się na specyficznej skale, szczególnej, bo zawierającej historię naszych czasów. Jakie pozostawimy tam znaki? To klepsydra,
której nie można obrócić, choć większość z nas ma nadzieję, że gdy przesypie się czas, jakaś nadnaturalna siła jednak ją obróci i będziemy żyć ponownie, ale już wolni od trosk.
A to jest już kwestią wiary…
Idea wystawy “Mit – kult – wiara” wpisuje się w istotę moich poszukiwań. W swojej pracy wielokrotnie czerpałem z obszaru podjętej tematyki. Dziękuję Profesorze – mam świadomość, że jest to wystawa szczególna.